A tutaj moja najnowsza twórczość... (2018 - obecnie)
Spis treści
ktoś powie
idź
powoli
pewnym krokiem
drogą najszerszą
dokładnie ubitą
przygotuj się dobrze
weź wygodne buty
coś na deszcz
pamiętaj
nie rozmawiaj
z nieznajomymi
nie trać szlaku z oczu
po co ci
wąchać rosę
o wschodzie słońca
chodzić boso po trawie
obserwować motyla
skrytego w dłoni
po nic
bo nie wszystko musi
mieć cel
albo może staje się
celowe
dopiero z czasem
dlatego
chcę
poranić sobie stopy
skacząc po kamieniach
na pustej plaży
takiej chcę dorosłości
niewytyczonej
nieoczywistej
takiej
mojej
nie mów mi
o racjonalności
i tak nie uwierzę
najbardziej
boli pustka
a przecież jej nie ma
najbardziej
boli przeszłość
a przecież przeminęła
najbardziej
boli bliskość
choć była jak ciepły deszcz
i wspomnienia
które są jak
uchylone wciąż drzwi
przez które przejść
nie można
nie mów mi
o racjonalności uczuć
i tak nie uwierzę
kiedyś danse macabre
dziś taniec z samotnością
paradoks
bo taniec wymaga bliskości
ale przecież
samotność jest ciągłym
doświadczaniem siebie
bez upiększeń
jest ciągłą obecnością
samego siebie
obnażonego z tego
kim się jest dla innych
jest momentem zbliżenia
do tego
co może latami
było podskórnym lękiem
jest krzykiem
którego nikt nie słyszy
bo krzyczysz w świecie
gdzie jesteś jedyną istotą
taniec
wymaga nauki kroków
chyba że
jest spontaniczny
i niech taka pozostanie samotność
budząca się niespodziewanie
wywołująca najgłębsze przeżycia
odchodząca w znanym tylko sobie czasie
boję się tylko
samotności wyuczonej
permanentnego stanu
pogodzenia z niepogardzanym
stania się formą
która trzyma pustkę
wydrążoną z uczuć masą
wmawiającą sobie
że wszystko jest w porządku
na początku
kiedy idziesz
przez lekko zieleniący się las
domagasz się wyraźnych
śladów obok siebie
chcesz ich szukać
być znajdywanym
znów się gubić
i wracać
potem
zaczynasz marzyć
leżysz wśród kwiatów
oplatają cię
nie tylko promienie słońca
ale też
znajome dłonie
jest tak gorąco
że tracisz przytomność
i budzisz się
powoli
ze świadomością
minionego lata
którego nie było
z zapachem kwiatów
które nigdy nie zakwitły
ale nie myśl
że nie było warto
uczucia poważnieją
chcą dawać
nie brać
mogą przytulać
bez dotyku
patrzeć
bez zawstydzenia
mówić
bez słów
być
tak łagodnie
jakby bez obecności
przecież jesteś
gdy nastaje dzień
a ja powoli wyciągam dłoń
by poczuć każdy
budzący się nerw
- ożywczy pęd mojego ciała
jesteś
gdy nieśmiało się zielenię
gdy wytrwale dojrzewam
gdy owocuję
- choć często tak marnie
jesteś nawet
gdy usycham
oraz gdy gniję
- z własnej głupoty
zamiast porzucić
pielęgnujesz wtedy
ten najmniejszy zielony pęd
który pozostał
nie można
uchwycić powietrza
wody światła
ani zrozumieć ich istnienia
naiwnością są więc
próby zdefiniowania Ciebie
dlatego
po prostu
pozostań ze mną
otaczaj mnie jak powietrze
nawilżaj jak krople deszczu
przytul jak promienie słońca
Ty
który byłeś
który jesteś
który przychodzisz
do mnie
gdy zapada noc
i nastaje dzień
biała
zdaje się że krucha
oblana gorącym woskiem
który miarowo
wydostaje się spod niknącego
w płomieniu knota
jaśnieje pośród mroku
odbija rudawe cegły
opasające centrum ciszy
próbuję zbliżyć się do niej
- świecy na drewnianym kandelabrze
ona trwa niewzruszona
ja przychodzę i znikam
zginam kolana
i pozwalam trwać
miłości płomienia
- zbyt rzadko
podobno
tylko zwierzęta uciekają przed ogniem
więc wracam
z nadzieją na zacumowanie
marzę
by ta pościel
była taka jak kiedyś
niewinna jak dziecko
które się nią okryło
by jej miękkość
przypominała tylko
lekką kołysankę
a nie szept
by jej ciepło
było kłębkiem piór
a nie myśli
by jej zapach był bezwonny
a nie tak intensywnie
cielesny
marzę o tym
by ta pościel
dała mi bezpieczeństwo
tak jak kiedyś
gdy
szukanie uderzeń
drugiego serca
obok
nad
pod sobą
było absurdem
a nie
wypalającą
potrzebą
mówiłeś
że mam delikatne dłonie
może to prawda
cały czas
dźwigam
ciebie
i mnie
bezdotykowo
sterylnie
wiem
że muszę przestrzegać
procedur
zbytnie zbliżenie
jest
zabronione
skutkowałoby
zarażeniem
całego organizmu
wiem
to niemożliwe
żebyś spracował moje dłonie
uczynił je szorstkimi
żebyś codziennie liczył
moje wszystkie palce
rzeźbił linię życia
ale
nie wiem
czy wiesz
jak
trudno jest doświadczać tak mocno
nie mogąc doświadczyć
do końca
powoli
podążam suwakiem w dół
odsłaniam
ostre przemyślenia łopatek
krągłości myśli
bladość codzienności
taka bezbronna prawdziwość
często nieapetyczna
w tym momencie
nawet lustro odwraca wzrok
ale nie ty
gdy podchodzisz do mnie cicho
i okrywasz ciepłym pledem
a ja nieudolnie staram się
uczynić to samo
można współistnieć
odrębnie
być ciągłym oderwaniem
nie samemu
to takie piękne
powiedz mi
czym sobie zasłużyłam
na twoje zaufanie
że chcesz zapiąć ten suwak
zasłonić moje posiniaczone plecy
wyjaśnij mi
jeśli da się wyjaśnić
najgłębsze piękno
tej prostej sytuacji
- połóż się obok
delikatnie
pocieraj moje skronie
opuszkami palców
potem przypomnij mi
że mam usta
które pragną bliskości
ale nie twojej
nie zostawiaj mnie samego
- nie zostawię
choć to trudne
być tylko
lub aż
obok
kiedy odsłaniasz się
cały
przede mną
lecz
nie
dla mnie
chciałabym
lekko położyć się na wodzie
cicho dryfować
zamkniętymi oczami
obserwować
przesuwające się obłoki
pozwolić dłoniom
przypominać
rozłożone rozgwiazdy
pozwolić im
delikatnie chwytać
inne nie moje opuszki palców
chciałabym
by ktoś okrył mnie ciepło
gdy wyjdę
by rozczesał włosy
tak bardzo mokre
pachnące morską pianą
chciałabym by był przy mnie
podczas przypływu i odpływu
sztormu i ciszy
by był
jak morska sól na wargach
nieustannie budząca pragnienie
śpij spokojnie
nie będę cię budzić
pozwól tylko
że delikatnie
okryję
twoje delikatne embrionalne
ciało
lekko poprawię poduszkę
by zapamiętać twój zapach
tak jak dzień
nie potrafi zostawić nocy
bo przestałby być dniem
tak ja nie potrafiłam
poznawać cię fragmentarycznie
chciałam tylko i aż nieidealnej całości
nie wyciera się jednej łzy
lecz wszystkie które płyną
nie okrywa się tylko stopy czy dłoni
lecz całe zmarznięte ciało
te małe gesty
których nie dostrzeżesz
oddychając miarowo twarzą do poduszki
niech będą cichym świadectwem
że nie da się miłować wybiórczo
by miłować
szczerze